Chałwa ma wiele odsłon, smaków, tekstur i konsystencji, a jedynym wspólnym mianownikiem pomiędzy tą sezamową, wywodzącą się z Turcji, którą się zajadamy w naszym kraju, a innymi chałwami świata jest nieprzytomna słodycz i dziwna właściwość polegająca na tym, że jak już się zacznie chałwę jeść, to nie można przestać.
Indyjskie chałwy mają konsystencję puddingu i robi się je z najróżniejszych składników i z najróżniejszymi dodatkami, czasem wielce zaskakującymi. Soczewica i jarzyny mogą okazać się równie przydatne jak owoce, nasiona, zboża czy orzechy. Dziś opowiem Wam, jak się robi jedną z najpopularniejszych odmian indyjskiej chałwy, chałwę sudźi, której podstawę stanowi sudźi właśnie, czyli coś na kształt semoliny. W polskich domowych warunkach możemy sudźi z powodzeniem zastąpić semoliną właśnie albo po prostu kaszą manną. Istnieje wiele szkół i trików kulinarnych, które każdą sudźi ka halwa mogą uczynić wyjątkową. Tak jak w przypadku naszego rodzimego sernika, każda indyjska pani domu ma jakiś swój chałwowy sekret, więc gdy nabierze się wprawy w przygotowywaniu tego pysznego indyjskiego deseru, można pozwolić sobie na różne eksperymenty. A oto, w co musimy się zaopatrzyć, żeby sobie taką chałwę-niechałwę zrobić:
Składniki (proporcje jak dla kilkuosobowej rodziny, będzie tego raczej sporo, ale od przybytku głowa nie boli):
1,5 szklanki kaszy manny (semoliny, jak kto ma),
0,5 szklanki ghee (klarowanego masła),
¾ szklanki mieszanki rodzynek, migdałów i nerkowców (orzechy posiekane),
0,5 szklanki pełnotłustego mleka,
3 szklanki wody,
0,5 szklanki cukru (dowolnego, może być puder, może być trzcinowy, brązowy, co kto lubi),
Kilka strączków zielonego kardamonu, kilka włókienek szafranu (opcjonalnie, ale nadaje piękny kolor).
Wykonanie jest proste, ale bywa niebezpieczne, trzeba uważać, żeby się nie poparzyć, gorąca manna przywiera i pali niczym napalm.
* Rondel stawiamy na średnim ogniu i wrzucamy ghee. Gdy masło się rozpuści wsypujemy mannę i cały czas mieszamy, żeby nie zrobiły się grudki. Smażymy sobie kaszkę aż zrobi się złocista, zacznie wydzielać smakowity aromat, a jej konsystencja będzie przypominać nadmorski piasek.
* Do drugiego naczynia wlewamy mleko i wodę, dodajemy cukier i kardamon (wrzucamy całe otwarte strączki) i zagotowujemy, nie zapominając o mieszaniu.
* Wlewamy wszystko bardzo powoli do podsmażonej manny i mieszamy, mieszamy, mieszamy. Będzie pryskać, chlapać i bulgotać jak wulkaniczna lawa, więc należy zachować szczególną ostrożność. Mieszamy i gotujemy do momentu, gdy nie będzie grudek, masa zgęstnieje i zacznie odchodzić od brzegów naczynia. I to w zasadzie koniec!
Przekładamy masę do salaterek, miseczek, foremek, czy co tam kto ma i jak lubi, i czekamy aż ostygnie, bo chałwy na gorąco raczej się nie jada. Wystudzona chałwa jeszcze trochę powinna zgęstnieć i nabrać właściwej konsystencji. Przed podaniem posypujemy każdą porcję czym chcemy: posiekanymi kandyzowanymi lub suszonymi owocami, orzeszkami, wiórkami kokosowymi.
Można też postąpić nieco inaczej i wyłożyć całą masę do jednej prostokątnej formy, a po wystygnięciu i stężeniu pokroić w kwadraciki albo romby. Pole manewru ogromne i jeśli dodamy coś, co lubimy, a czego w przepisie nie ma, nasza chałwa nadal pozostanie oryginalnym indyjskim deserem. Ile to ma kalorii to nawet nie chcę sobie wyobrażać, ale czy ktoś widział kiedyś kalorię?
Może nie umiem szukać, ale gdy wpisałam na rzeczonej stronie hasło „sooji ka halva” otrzymałam 0 results.
Obawiam się, że to nieporozumienie, gdyż nawet nie znam tej strony. Po Pana komentarzu zajrzałam na nią, ale jeszcze nie przeczytałam (jeszcze nie znalazłam) odpowiedniego przepisu do porównania. Przepisy krążą tu i tam, ludzie dodają coś od siebie, próbują. Ja, jeśli o czymś do jedzenia piszę, to to najpierw robię, wykorzystując różne przepisy, a następnie tworzę przepis optymalny, uwzględniając polskie uwarunkowania. Trudno uniknąć podobieństw, gdy trzeba dodać np. trzy łyżki cukru:) A chamstwa unikam z zasady, także w komentarzach. Dziękuję za brawa. Pozdrawiam.
widzę, że przepis chamsko przepisany z thespruceeats.com? po prostu słowo w słowo, brawo…
Oczywiście, że od „rąbania”, bo inaczej byłyby „romby”:) A jak się romby porąbie, to nie wiadomo, co z tego wyjdzie. To tak, jakby porombać rąby:) Nie wiadomo, czy to chochlik kulinarny, czy ortograficzny nam się tutaj wdarł, trochę narozrabiał. Przepraszamy Pana za zniesmaczenie. Poetów cytować nie będziemy, bo jakoś żaden stosowny cytat do głów nam nie przychodzi, zwłaszcza z Herberta, bo zbyt byłoby to nadęte do takich słodkości powszednich. Pozdrawiamy.
„Rąby” („po wystygnięciu i stężeniu pokroić w kwadraciki albo rąby”) to, rozumiem, od „rąbania”? 😉
Ortodoksi pewnie zaprotestują, że powinny być „romby” – ale w końcu jest to (jak to już dawno zauważył kolega Herbert) przede wszystkim „kwestia smaku”.
A smak w końcu jest tu najważniejszy – romby rąbane, czy rąby krojone będą smakować tak samo – bo jakby nie patrzeć, „a rose by any other name would smell just as sweet” – jak to słusznie zauważył Vah Chef w odcinku dotyczącym przyrządzania Chana Masala.
I tym optymistycznym akcentem… 😉