W swoim nowym filmie Saket Chaudhary postanawia ukazać jedną z najrzadziej portretowanych dotychczas przez indyjskich filmowców grupę społeczną, jaką jest aspirująca klasa średnia. „Hindi medium” to opowieść o nuworyszach, dotychczas pojawiających się na indyjskich ekranach tylko jako zabawne postaci epizodyczne (wystarczy przypomnieć sobie ojca Rohita Patela z filmu „Gdyby jutra nie było”), których nieokrzesanie stanowiło pretekst do zaprezentowania kilku zabawnych gagów. Wprawdzie Chaudhary pozostaje wierny temu sposobowi przedstawiania mało wysublimowanych dorobkiewiczów, a pierwsza połowa jego filmu przypomina raczej zbiór luźno powiązanych zabawnych skeczy, dowcip jednak ani przez moment nie staje się nużący, a dwa nagłe zwroty akcji zaskakują każdego, komu wydaje się, że już wie o czym film będzie opowiadał.
Popularne w Indiach rodzime produkcje krytykuje się zwykle na Zachodzie za zbytni eskapizm, natomiast dzieła powstałe poza granicami kraju, lub te, które produkuje się z myślą o rynku zagranicznym, nie podobają się mieszkańcom subkontynentu. Pokazują bowiem skrajną biedę, która poza Indiami sprzedaje się znacznie lepiej niż kapiący od złota przepych. Tym, którzy znajdują się pośrodku, twórcy filmów poświęcają niewiele uwagi, chociaż zdarzają się bardzo udane odstępstwa od tej reguły – na przykład pod wieloma względami wyjątkowa, chociaż mało przy tym wyrafinowana, Rani Mehra z filmu „Queen” Vikasa Bahla (2014). Dla niskiej klasy średniej nie ma zresztą miejsca nie tylko na indyjskich ekranach, ale także, czy może przede wszystkim, w indyjskim społeczeństwie, z jednej strony niezwykle służalczym względem uprzywilejowanych grup społecznych, z drugiej rezerwującym pewne uprawnienia dla wykluczonych i najbiedniejszych. Jak się zatem okazuje, to przede wszystkim posiadający pieniądze, nieobyty, mówiący w hindi parweniusz jest człowiekiem znajdującym się poza nawiasem społecznym, pozostając pod pewnymi względami w sytuacji znacznie trudniejszej niż osoba wywodząca się z niskiej kasty, za którą stoi broniące jej prawo. Z drugiej strony dorobkiewicz dzięki swoim pieniądzom może sięgnąć tam, gdzie prawdziwie potrzebujący nie ma szans dotrzeć, nawet jeśli prawo go pod pewnymi względami chroni. A jednak, nawet gdy tego dokona, do końca pozostanie jedynie oszustem, który musi się bardzo pilnować, by towarzystwo, do którego aspiruje nigdy nie dowiedziało się o jego prawdziwych korzeniach. Jak się bowiem okazuje, w Indiach ciągle istnieją zajęcia, które hańbią, a w społeczeństwie, w którym dla każdego z góry przeznaczono ustalone miejsce i określono jaka czeka go przyszłość, niezwykle trudno jest wdrapać się na wyższy szczebel drabiny społecznej.
Bohater filmu, Radź (Irrfan Khan) jest zamożnym właścicielem znakomicie prosperującego sklepu, jest to też w pewnym sensie człowiek bardzo podobny do asortymentu, jaki oferuje swoim klientkom – sklep Radźa bowiem specjalizuje się w podróbkach stylowych kreacji podpatrzonych u największych indyjskich gwiazd, podróbkach nieco może bardziej krzykliwych od oryginałów, znakomicie jednak odpowiadających gustom mieszkanek Starego Delhi, w którym sklep się mieści. Podobnie jak klientki Radźa, z radością kupujące kopie podpatrzonych w kolorowych magazynach kreacji, bohater filmu jest zadowolony z życia, jakie wiedzie w przeciwieństwie do swojej żony, Mity (Saba Qamar), która chciałaby stać się częścią bardziej wyrafinowanego towarzystwa i tym samym zapewnić przyszłość ich jedynej córce. Wybór szkoły, do jakiej dziewczynka ma niedługo pójść, będzie miał wpływ na jej przyszłą karierę, dlatego zdesperowana matka namawia męża, żeby z ubogiego Chandni Chowk przenieśli się do Vasant Vihar – delhijskiej dzielnicy zamożnej klasy średniej i tam spróbowali stać się częścią towarzystwa.
Kiedy jednak okazuje się, że sama przeprowadzka nie jest w stanie zatuszować pewnych wyraźnych braków w obyciu zamożnego, ale nie znającego angielskiego i zachodnich manier małżeństwa, a dziewczynka nie dostaje się do upragnionej przez matkę szkoły, bohaterowie postanawiają wykorzystać dla swojej córki pulę miejsc przeznaczonych dla najbiedniejszych dzieci, którym rząd gwarantuje dostęp do najlepszych szkół i przenoszą się do ubogiej dzielnicy. Tu znowu podszywają się pod kogoś kim nie są, tym razem podając się za ludzi niezamożnych.
Nie można nie zauważyć, że druga maskarada udaje się bohaterom znacznie bardziej niż pierwsza, a mieszkańcy ubogiej dzielnicy akceptują Radźa i Mitę o wiele szybciej od śmietanki zamieszkującej Vasant Vihar. Co więcej, sami bohaterowie wydają się tym razem oszukiwać mniej. O ile krzykliwa elegancja i liczne towarzyskie potknięcia raziły podczas pierwszej maskarady, Radź i Mita znacznie łatwiej wtapiają się w środowisko biedaków. Wydawać by się mogło, że tym razem po prostu znajdują się oni w miejscu, które, chociaż znacznie uboższe, w większym stopniu przypomina środowisko, w jakim się wychowali i do jakiego jeszcze do niedawna należeli. Tym samym to ono bardziej do nich pasuje i potwierdza zasadę, według której z biedy można wyjść materialnie, ale nie mentalnie. Jest to jednak wrażenie mylące.
Radź i Mita oszukują w dzielnicy biedaków tak samo jak oszukiwali wcześniej w Vasant Vihar, o ile jednak w pierwszym miejscu śmietanka towarzyska patrzyła na nich z góry, u najuboższych znajdują podziw, głównie dzięki tym kilku zdaniom po angielsku, jakie potrafią sklecić, przez co wzrasta ich pewność siebie i co za tym idzie poczucie własnej wartości. Ponieważ nie muszą się już zastanawiać, czy popełnią jakiś błąd i nie czują się skrępowani, zaczynają tych błędów popełniać coraz mniej. Stopniowo zmienia się ich zachowanie, stroje, jakie wcześniej nauczyli się nosić, teraz zdają się bardziej do nich pasować, a nabyta w ubogiej części miasta pewność siebie pozostaje z nimi także po powrocie do bogatej dzielnicy. Dlatego w swojej finałowej przemowie przed wszystkimi rodzicami z prestiżowej szkoły Radź nie boi się używać swojego bardzo niedoskonałego angielskiego.
Kwestia języka zostaje w filmie wysunięta na plan pierwszy. Jak słusznie zauważa Radź, niedoskonale posługujący się angielskim Francuz czy Niemiec jest w Indiach nadal traktowany z szacunkiem, mieszkańcy subkontynentu są już jednak znacznie bardziej krytyczni wobec własnych braków w tej dziedzinie, a znajomość angielskiego jest głównym kryterium plasującym poszczególne osoby na indyjskiej drabinie społecznej. A jednak, inaczej niż „English Vinglish” (Gauri Shinde, 2012), który był przede wszystkim filmem opowiadającym o indyjskim skomplikowanym stosunku do języka angielskiego, „Hindi medium” okazuje się, jak już zostało wspomniane, przede wszystkim filmem o konieczności oszukiwania. Z początkowej opowieści o wykluczeniu klasy średniej, film przeradza się w moralitet stający w obronie najuboższych, których prawa są okrutnie łamane nawet pod płaszczykiem ochroni oferowanej im przez rząd. Trudno powiedzieć, czy ten nagły zwrot akcji jest wynikiem poprawności politycznej i strachu przed portretowaniem osób represjonowanych jako tych, którzy mają pod pewnymi względami większe prawa niż inne grupy.
Nagła zmiana w narracji i stereotypowe ujęcie szczerych i uczciwych biedaków skontrastowanych z fałszywym światem wyższych sfer jednak filmowi nie zaszkodziły. Przeciwnie, brak owacji na stojąco po żarliwej przemowie Radźa, okazuje się doskonałą puentą, uświadamiającą widzom, że każdy z nas odgrywa swój mały spektakl i stara się wykreować własny wizerunek na potrzeby otoczenia, pozostając sobą jedynie w czterech ścianach wśród najbliższych, którzy zostali wtajemniczeni w maskaradę lub pozostają jej częścią. Podejście to widać też zresztą w scenie, w której Radź ogląda serial o wężowej bogini, produkcję wyraźnie nawiązującą do niechlubnej roli, jaką Irrfan Khan zagrał w niskich lotów filmie „Hisss” (Jennifer Lynch, 2010). Przyzwyczailiśmy się oglądać Irrfana Khana w ambitnych produkcjach i nie możemy zrozumieć jak to się stało, że mógł przyjąć rolę w filmie pozbawionym jakichkolwiek walorów artystycznych. A może po prostu powinniśmy się dobrze bawić oglądając go na ekranie w kreacji tak odmiennej, bez niepotrzebnego szufladkowania, od którego zależy zarówno podziw jak i traktowanie z góry – wszyscy bowiem od czasu do czasu jesteśmy prostackimi podróbkami kreowanego przez nas samych własnego wizerunku.
tekst: Tatiana Szurlej