Miasto Mathura leży w indyjskim stanie Uttar Pradesh i liczy sobie około pół miliona mieszkańców. Wszystko wskazuje na to, że jest miastem wielce starożytnym, istniejącym przynajmniej od około 3000 lat. O Mathurze wspominają różne starożytne źródła pisane, a jedno, greckie, sprzed około 2500 lat mówi nawet o tym, że w Mathurze czczono … Herkulesa, co jest oczywistym nieporozumieniem. Jak to w przypadku różnych indyjskich miast bywa, tak i w przypadku Mathury trudno ustalić ścisłą chronologię i trudno określić, choćby przybliżony czas powstania miasta. Jedno jest pewne – jest uważana za miejsce narodzin jednego z najważniejszych bogów ludzkości i za jedno z siedmiu świętych miast hinduizmu (Sapta Puri).
Trzy tysiące, (a może pięć tysięcy) lat temu, w stolicy niewielkiego królestwa nastąpił przewrót pałacowy. Książę Kansa, usunął z tronu i umieścił w podpałacowych lochach swego ojca, króla Ugrasenę. Nowy król cieszył się zdobytą w ten niecny, acz popularny, sposób władzą do chwili, gdy usłyszał przepowiednię dotyczącą swojej przyszłości. Przepowiednia owa głosiła, że wkrótce na tronie zasiądzie ósme dziecko siostry Kansy, księżniczki Dewaki, poślubionej Wasudewie, jednemu z ministrów Ugraseny. Dziecko to miało uprzednio pozbyć się definitywnie wuja uzurpatora. Wobec takich perspektyw Kansa postanowił, tak na wszelki wypadek, uśmiercać każde kolejne dziecko siostry, włącznie z ósmym i każdym następnym. Żeby ułatwić sobie zadanie, zamknął siostrę wraz z mężem we wspomnianych już lochach, co nie powstrzymało ich, bynajmniej, od płodzenia progenitury. Każdy nowo narodzony siostrzeniec czy siostrzenica byli natychmiast na rozkaz Kansy uśmiercani. Książęca para zdołała uratować siódme dziecko, Balaramę, przenosząc płód do łona pierwszej żony Wasudewy, księżniczki Rohini, która tym sposobem została pierwszą w historii surogatką. Jako ósmy urodził się chłopiec, którego rodzice zdołali natychmiast przekazać w ręce wodza plemienia pasterzy, Nandy i jego żony Jaśodhy. Książęca para doczekała się jeszcze dziewiątego dziecka, dziewczynki, która narodziła się, podobnie jak Balarama, z łona Rohini. Ósmym dzieckiem był Kriszna.
Kriszna znaczy „czarny”, ale ciało Boga, którego podobiznę widział niemal każdy, jest błękitne, ciemnoniebieskie, mroczno szmaragdowe. Całe życie Kriszny, od dzieciństwa aż po zgon i wniebowstąpienie, opiewają liczne pisma, „ewangelie” i legendy. Spotkamy go w Wedach i Puranach, ale najbardziej znanym dziełem opisującym Krisznę i jego głęboko filozoficzne nauki jest Bhagawatgita, stanowiąca część wielkiego indyjskiego eposu – Mahabharaty. Ważnym dla wyznawców dziełem poświęconym Krisznie jest też powstała w XII wieku Gitagowinda.
Wśród jakże licznych i czczonych z jednaką rewerencją indyjskich bogów, Kriszna zajmuje miejsce szczególne. Z jednej strony, choćby w ujęciu nauk Bhagawatgity, jest bóstwem na wskroś transcendentnym i nieuchwytnym, z drugiej zaś jest Bogiem, który stał się człowiekiem, żył i umarł wśród ludzi, a jego życie było bardziej ludzkie i ziemskie niż jakiegokolwiek z awatarów. Najłatwiej do niego „dotrzeć”, a drogą ku niemu wiodącą jest miłość. Miłość szczególna, bezwarunkowa, ekstatyczna, nasycona „duchowym erotyzmem” – bhakti. O bhakti napiszę może innym razem, bo zjawisko to wyjątkowe i warte opowieści. Teraz powróćmy do Mathury.
Choć miasto słynie z tego, że narodził się tu Bóg i przeliczne (i prześliczne również) świątynie grodu mają charakter hinduistyczny, to przed wiekami było tu centrum buddyjskie z klasztorami, świątyniami i tysiącami mnichów. W czasach Buddy Mathura była już świetnie prosperującym miastem na skrzyżowaniu traktów handlowych. W II wieku n.e., za panowania słynnego cesarza Kaniszki i potem, za kolejnych cesarzy z dynastii Kuszanów, miasto przeżywało swoją złotą erę rozkwitu ekonomicznego i kulturowego. Były to czasy dominacji buddyzmu i rozkwitu sztuk wszelkich uprawianych ku chwale Buddy i cesarza. „Złota era” trwała do IV wieku naszej ery, objęła panowanie Mauriów i wielkiego cesarza Aśoki aż po dynastię Guptów. A potem przyszły kolejne ery.
Kalaczakra (Koło Czsu) przetacza się po Indiach w sposób zgoła inny niż po Europie, i w sposób płynny miele wielkie epoki, dynastie i religie. Po świetności buddyjskich władców pozostało trochę pięknych rzeźb, które możemy oglądać w muzeum i warto to zrobić, zanim jeszcze zanurzymy się w baśniowo-średniowieczny świat kultu Szafirowego Boga. Dzisiejsza Mathura to miasto hinduizmu i pewnie długo jeszcze tak pozostanie, bo orientalne Koło Czasu miele powoli i z czasem linearnym, okcydentalnym niewiele ma wspólnego.
Mathurę można zwiedzić, ot tak, jak zwiedza się inne historyczne miasta. Objechać autokarem, od świątyni do świątyni, co zajmie nam całkiem sporo czasu. Można też powoli wgryzać się w tę przepyszną grudkę świeżego masła, w tę kroplę miodu, że użyję poetyckich porównań nawiązujących do dzieciństwa Kriszny. Słońce i rozgrzane kamienie świątyń, uliczny gwar i normalny w Indiach wszechobecny tłum, w połączeniu z duchami wieków, które niewidoczne, ale wyczuwalne unoszą się nad miastem, tworzą klimat wyjątkowy. Coś na pograniczu jarmarku i sanktuarium, coś na pograniczu współczesności i wieków odległych, zasnutych kurzem i pajęczyną. Łatwo dać się unieść tej atmosferze, wejść głęboko w kurz i słońce. I warto.
Najważniejszą z miejscowych świątyń jest oczywiście ta, która stoi w miejscu narodzin Kriszny, czyli nad dawnymi lochami pałacowymi, i nazywa się Krishnajanambhoomi. I tu zaczynają się schody. Nie architektoniczne, ale faktograficzne, bo istnieją w Mathurze dwa miejsca uważane za miejsce narodzin Pana Kriszny. Drugie znajduje się jakieś 200 metrów od Krishnajanambhoomi i jest to Potara Kund – wielka sadzawka otoczona schodzącymi do wody stopniami. Możliwe jednak, że tu jedynie prano boże pieluszki, choć pewności oczywiście nie ma nikt. Sama Świątynia Narodzenia Kriszny powstała ponoć z inspiracji rodzonego wnuka Kriszny, i na przestrzeni wieków przechodziła kolejne inkarnacje. Przetrwała pomimo niszczycielskich działań fanatycznego cesarza Aurangzeba, który rozkazał ją zburzyć. Przetrwała w formie podziemnej kaplicy i XIX-wiecznej świątyni sąsiadującej z meczetem, który cesarz kazał zbudować na gruzach świątyni poprzedniej. „Kaplica Narodzenia” w cudowny sposób ocalała. Trochę to wszystko skomplikowane. Dość, że miejsce strzeżone jest przez wojsko i policję. Bo meczet i hinduistyczna świątynia mogłyby sobie tak stać ramię w ramię przez kolejne tysiąc lat, ale ludzie to nie kamienie i w imię swoich bogów mogliby się czasem pokiereszować, pozabijać, albo wysadzić w powietrze. Razem ze świątyniami. I z najświętszym miejscem Garbha Griha, porównywalnym z Grotą Narodzenia Pańskiego w Betlejem. W skład kompleksu świątynnego Krishnajanambhoomi wchodzą, oprócz meczetu oczywiście, świątynie Keshadav i Bhagvata Bhavan. A swoja drogą, wspomniany meczet Katra Masjid jest piękny i liiczy sobie jakieś 350 wiosen.
Ulubionym miejscem pielgrzymów jest również świątynia Dwarakadish, choć jest bardzo młoda, bo licząca zaledwie 200 lat, to atmosfera przepełniona mocą modlitw nadaje jej charakter odwiecznego sanktuarium. Można tu podziwiać rzeźby i malowidła, a w czasie najważniejszych świąt takich jak Diwali, Holi i Janmashtmi (urodziny Kriszny) można wtopić się w tłum pielgrzymów i poddać ekstatycznej radości. Ważnym świętem celebrowanym dorocznie w świątyni Dwarakadish jest Jhulan Yatra – święto … huśtawek. Przypadający w sierpniu huśtawkowy festiwal nie ma jednak nic wspólnego z dziecięcym placem zabaw, choć słowo zabawa (lila) w sposób szczególny łączy się z Kriszną-Człowiekiem i Kriszną-Bogiem. Ten pierwszy uwielbiał bukoliczne zabawy w gronie pasterek, ten drugi uprawia wieczną i odwieczną zabawę z czasem, przestrzenią i niezliczonymi wszechświatami. Jhulan Yatra to święto boskiej huśtawki, na której kołysze się Pan Kriszna i jego żeńska połowa – Radha. Huśtawki, które pojawiają się w świątyni i wszędzie wokół błyszczą od pozłoty, kwiatów i wszelakich ornamentów. Huśtawki pozostają puste lub umieszcza się na nich posążki boskiej pary.
Elegancka Gita Mandir, Świątynia Gity, zwraca uwagę wyjątkową, jak na Indie, schludnością. W ogrodzie, na czerwonej kolumnie wyskrobano pracowicie cały tekst Bhagawatgity, stąd nazwa całego przybytku. Wewnątrz możemy pokłonić się pięknemu posągowi Kriszny i przysłuchiwać się i przypatrywać do woli odbywającym się codziennie uroczystym pudżom (ofiarom).
Świątyń w Mathurze jest wiele, dla każdej można wskazać „powód”, dla którego warto ją odwiedzić. Ale opisywanie ich nie zastąpi osobistego doświadczenia.
Wszystkie świątynie łączy osoba Kriszny, boga kradnącego masło i bawiącego się kosmosem. W każdej ze świątyń zobaczymy jego podobiznę, czasem w towarzystwie innych bóstw, na przykład Ramy. W każdej rozbrzmiewają mantry i odprawia się pudże. Wszędzie są kwiaty, kadzidła i maślane lampki. Jedne świątynie zbudowano 100, a inne 400 albo 500 lat temu. Bez względu na swój wiek wszystkie „pachną” dawnością, starożytnością łagodnych świętych, średniowieczem poetów, odwiecznością ludzkiej tęsknoty do Boga. Mathura to wiele świątyń i jedna „świątynna” atmosfera.
Oprócz liczonych dziesiątkami świątyń, w starożytnym mieście są też ghaty. Indyjskie ghaty to zjawisko szczególne i unikalne, a ich nazwy nie da się przetłumaczyć na żaden język świata, podobnie jak nie da się przetłumaczyć takich słów jak „sari”, „dharma” albo „sati”. Ghaty są specyficznie indyjskie i składają się z dwóch elementów: statycznego architektoniczno-przyrodniczego, i rozbuchanego żywotnością i dynamizmem społeczno-religijnego. Ghaty to miejsce, gdzie dzieje się życie. Na ghatach się pierze, kąpie, medytuje, ćwiczy jogę, odprawia rytuały, suszy pranie, składa ofiary, handluje dewocjonaliami i pali zwłoki. Do zaistnienia ghatów niezbędna jest woda, najlepiej oczywiście święta, ale to małe zmartwienie, bo w Indiach jest mnóstwo świętych rzek i jezior. W Mathurze mamy Jamunę, jedną z najświętszych spośród świętych rzek, a wzdłuż jej brzegu zbudowano dwadzieścia pięć ghatów.
Jak już kiedyś pisałam, przy okazji opowieści o Benares, ghaty wznoszą się „tarasowo”, niczym pola ryżowe. Najniższe piętro stanowi rzeka i jej naturalny brzeg. Od rzeki pną się ku górze schody (albo, jak kto woli, ku rzece zstępują), zwieńczeniem schodów są platformy przeznaczone do celów różnorakich, a koronę ghatu stanowi wianuszek stojących na najwyższym „tarasie” świątyń. Wszystko razem tworzy cud wizualny, do którego powstania przyczynia się zwierciadlana natura wody i magiczne działanie światła słonecznego. To dlatego najlepiej oglądać ghaty o wschodzie albo o zachodzie słońca, wtedy też najwięcej się tam dzieje. O wschodzie słońca ludzie zażywają rytualnej kąpieli, a przynajmniej rytualnego zanurzenia, a o zachodzie odbywa się widowiskowa i zjawiskowa ceremonia arti, podczas której na rzekę puszczane są zrobione z bananowych liści „łódeczki” niosące ofiary – maślane lampki, świece i kwiaty.
Centralne miejsce, pośród wszystkich mathurskich ghatów zajmuje Vishram Ghat. Po jego prawicy i lewicy ciągną się pozostałe ghaty, po dwanaście z każdej strony. Vishram Ghat to początek i koniec każdej parikramy, specjalnej praktyki polegającej na „okrążaniu” pojedynczego obiektu lub całego kompleksu obiektów sakralnych w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. W Mathurze taka parikrama to prawdziwa mini pielgrzymka.
Z każdym ghatem wiąże się jakaś historia. Vishram Ghat to, według tradycji, miejsce, gdzie Kriszna odpoczywał po pokonaniu złego króla Kansy. Koronę Ghatu stanowią świątynie i kaplice, a między nimi Mukut Mandir, Radha-Damodar, Murli Manohar, Neelkantheshwar, Yamuna-Krishna, Langali Hanuman i Narasimha Mandir. Budowane w różnym czasie, poświęcone różnym aspektom boskości i odznaczające się zróżnicowaną urodą, razem tworzą egzotyczną i eklektyczną ramkę architektoniczną ślicznie odbijającą się w wodach Jamuny.
Kankhal Ghat to miejsce, gdzie w czasie najważniejszych świąt związanych z Kriszną, czyli podczas Janmashtami i Jhula Yatra, pojawiają się niezliczone rzesze pielgrzymów. Oczywiście pielgrzymi oblegają również inne ghaty, ale ten należy do najbardziej ulubionych. W pobliżu znajduje się światynia Veni Madhav.
Kesi Ghat z kolei upamiętnia odpoczynek Kriszny po pokonaniu demona Kesi. Bóg zażył w wodach Jamuny oczyszczająco-relaksującej kąpieli, a na pamiątkę tego wydarzenia tłumy wiernych składają tu wieczorne ofiary. W pobliżu ghatu Dashashwamedh znajduje się świątynia Śiwy, bo choć w Mathurze króluje Kriszna, to i innych bogów i poświęconym im przybytków tu nie brakuje. Są ghaty poświęcone Ganeśi, Saraswati, Surji, Ramie a nawet Buddzie. Nie ma sensu wyliczanie wszystkich dwudziestu kilku ghatów, a tym bardziej dziesiątek, a może setek świątyń, świątynek i kapliczek, które tłumnie „zaludniają” nie tylko okolice Ghatów, ale i całe miasto. Wszystkich nie da się zwiedzić, a już na pewno nie uda się zgłębić historyczno-architektonicznych zawiłości związanych z poszczególnymi budowlami, ani poznać związanych z nimi opowieści. Bo Mathura jest niczym wielkie, opasłe tomiszcze opowiadające o Krisznie i ludzkiej do niego miłości. Każdy Ghat, każda świątynia to kolejny rozdział tej księgi, a każdy pielgrzym, każda ofiara, każda mantra i każda psotna małpa są jak sanskryckie litery, z których składa się ta niekończąca się opowieść o szmaragdowym Bogu. No i jak tu zwiedzać takie miasto-księgę, miasto-mantrę? Z wyczuciem, radością i intuicją. Wędrując wśród świątyń i zwyczajnych domów, w których toczy się codzienne życie. Podziwiając grę światła igrającego z odbiciami ghatów, zatrzymując się przed jednym czy drugim posągiem Boga-Pasterza. Wdychając zapach kadzideł, skwaru i krowiego łajna. Ciesząc się Indiami w ich szczególnej odsłonie – złocistej i świętej Mathurze, pełnej gwaru ulic i ciszy ludzkich serc.