Pomimo że Indie rozwijają się gospodarczo w imponującym tempie, że posiadają technologię kosmiczną i bombę atomową, ubóstwo pozostaje nadal jednym z najbardziej palących problemów tego ogromnego kraju. Podobnie rzecz ma się u bogatszych i biedniejszych sąsiadów. Całe Indie Szerokopojęte to obszar nieprawdopodobnych kontrastów i zjawisk, których nie da się nie zauważyć, a które turystom mogą popsuć przyjemność podróżowania czy wypoczywania w tych stronach świata.
Takim ponurym i wszechobecnym, niestety, zjawiskiem jest żebractwo. Żebracy są wszędzie, a zwłaszcza wszędzie tam, gdzie możliwość żebrania wydaje się potencjalnie największa: wokół sanktuariów i zabytków, wejść do meczetów, w okolicach bazarów, knajpek, w dzielnicach turystycznych, na dworcach kolejowych i autobusowych, na skrzyżowaniach ulic, gdzie jadące auta muszą zatrzymać się na światłach, nawet na promach. Dać czy nie dać? Na to pytanie musi odpowiedzieć sobie każdy, kto znajdzie się twarzą w twarz z przerażającym nieraz obrazem południowoazjatyckiej nędzy. Odruch serca jest prosty i całkowicie zrozumiały. Jest jednak kilka „ale”, o których warto wiedzieć zanim staniemy w obliczu konfrontacji z wyciągniętymi w naszym kierunku dłońmi.
Ta bieda, na którą patrzymy, jest jak najbardziej prawdziwa, jednak za żebrakami stoją niejednokrotnie zorganizowane gangi, pobierające od żebrzących znaczący haracz lub wręcz zatrudniające rzesze żebraków. Żebractwo to cały przemysł, z którego profit czerpią rozmaici ludzie. Przywódca żebraczego gangu wyznacza poszczególnym „pracownikom”(którzy niejednokrotnie są bardziej niewolnikami) konkretne rewiry, a jego „żołnierze” pilnują, by w wyznaczonym miejscu nie mógł żebrać nikt „obcy”. Aby być bardziej wiarygodnymi i dochodowymi, żebracy często okaleczają się i oszpecają, co nie zawsze odbywa się na drodze wolnego wyboru.
W Indiach praca jest tania, ludzie zarabiają niewiele, często zdarza się tak, że żebrak zarabia więcej niż robotnik, więc próby „nawrócenia” niektórych, młodych i zdrowych żebraków na pracę zarobkową spełzają na niczym, choć różne organizacje społeczne takie próby podejmują. Trudno też ludziom, którzy w żebractwie się urodzili i wzrastali, wyzbyć się przyzwyczajeń, jeszcze trudniej – wyizolować się z żebraczego środowiska. Niektórzy spośród żebraków mogliby nie żebrać, ale taki jest ich wybór.
Często, zwłaszcza w dużych miastach, jak Mumbaj, do turystów podchodzi kobieta z dzieckiem na ręku prosząc, by ten kupił jej mleko w proszku dla malucha. Najbliższy sklepik z mlekiem okazuje się być tuż za rogiem. Mleko tam jest podejrzanie drogie, a po odejściu turysty, zadowolonego, że zrobił dobry uczynek, mleko wraca na półkę, a pieniądze są dzielone pomiędzy sklepikarza i żebraczkę.
Niemowlęta noszone na rękach przez żebrzące kobiety często nie są ich własnymi dziećmi, są wypożyczane. Całodniowa włóczęga po ulicach wymaga „uspokojenia” malucha, co się robi podając mu alkohol, środki uspokajające lub nawet narkotyki.
Żebracy są namolni i nieustępliwi, zdają się nie rozumieć słowa „nie”, wypowiedzianego w dowolnym języku. Epatują wyglądem i dźwiękiem, poruszają serca i wyobraźnię wrażliwego turysty. Bo to przecież ludzie. Bez wątpienia ubodzy, wykluczeni, może głodni. A przecież przykładowy turysta dopiero co zjadł suty obiad w swoim trzygwiazdkowym hotelu. Więc może jednak dać? Taka decyzja wywołuje czasem lawinę. Damy pieniądze jednemu żebrakowi, niewiadomo skąd zjawia się kilku czy kilkunastu innych. Robią harmider, coś krzyczą, szarpią, stają się agresywni i obrzucają potencjalnego dobroczyńcę stekiem niecenzuralnych epitetów, których ten nie rozumie, jako że są wypowiadane np. w języku marathi, czasem z szerokim uśmiechem na ustach. Więc nie dawać?
Jeśli nie dasz żebrakowi swoich rupii, nic się nie stanie. Jeśli umiesz, pozostań obojętny, nie reaguj. Nie prowokuj, nie zbawisz świata, nie nakarmisz wszystkich głodnych dzieci. A jednak wciąż budzą się wątpliwości, nikt przecież nie zbiednieje dając innemu człowiekowi kilka groszy. Jeśli więc zdecydujemy się dać jałmużnę, róbmy to rozsądnie:
– dajemy małe kwoty, najwyżej 10 rupii jednorazowo;
– dajemy jałmużnę w chwili, gdy opuszczamy już jakieś miejsce, nie wtedy, gdy do niego przybywamy, unikniemy eskalacji żądań i ciągłego molestowania;
– możemy dać tym, którzy dają nam coś w zamian, na przykład dzieciakom, które poniosą nam zakupy (mogą z nimi zwiać, niestety), zatańczą, nieporadnie, ale z pewną dozą dobrej woli wyczyszczą buty;
– dajemy sadhu i innym „świętym” mężom, którzy w zamian pięknie zapozują nam do zdjęcia;
– możemy dać starcom i kalekom, tym w życiu najciężej, bez względu na to czy „pracują” dla siebie, czy dla gangu;
– dajemy seniorom żebrzącym przed meczetami, bo to należy do muzułmańskiej tradycji (Pakistan, Bangladesz, ale i Indie). I nie dajemy się zdominować i sterroryzować. Nie zbawimy świata. Nie tak.
Dawać czy nie dawać? Zarówno rządy jak i organizacje pozarządowe od dawna nawołują do nie wspierania żebractwa, jednak niech każdy rozstrzygnie sam. Wskazane są elastyczność i zdrowy rozsądek, który nie zawsze przecież koliduje z odruchami serca.