Część I –Palitana (Gudżarat)
Kiedyś, jeszcze nie tak dawno, Indie były bardzo daleko, ba! nawet Paryż czy Londyn zdawały się leżeć na końcu świata. Przez ostatnie dekady rozwój turystyki znacznie przyspieszył i chyba ciągle nabiera rozpędu. Czy to dobrze czy to źle, nie będziemy się spierać. Nie powstrzymamy lawiny. Choć na pewno dobrze być świadomym tego, jak turystyka zmienia świat, przyczynia się do negatywnie rozumianej globalizacji, niszczenia środowiska, degradacji najsłynniejszych zabytków. Dobrze to wiedzieć i starać się uczestniczyć w tym masowym zwiedzaniu planety świadomie i odpowiedzialnie. Z szacunkiem dla miejsc i ludzi, które odwiedzamy i dla Natury, w którą zanurzamy się podczas naszych eskapad.
Indie, podobnie jak inne niegdyś egzotyczne miejsca, są tuż-tuż, na wyciągnięcie ręki. Przestały być owianą mgłą tajemnicy krainą fakirów i radżów, choć nadal można tam naleźć i radżów i fakirów. Indie wtargnęły do Europy przywożąc w bagażu Holi, kadzidła, curry i Bollywood. A Europa popędziła do Indii, Nepalu, na Malediwy, na Lankę. Mamy taniej, mamy bliżej. Jeździmy, a właściwie latamy, bo możemy. Tylko się cieszyć, bo to oznacza, że w Europie panuje pokój i dobrobyt. Możemy pojechać, polecieć, zwiedzać, poznawać i chłonąć. Bo przecież każdy chce zobaczyć Tadż Mahal, piramidy i Morskie Oko. I tyle innych pięknych miejsc na Ziemi, planecie cudów. Tu i ówdzie w Internecie możemy natrafić nawet na listy miejsc, które koniecznie należy zobaczyć, zanim zamkniemy oczy i ulegniemy biodegradacji – przed śmiercią. Nie da się zobaczyć ich wszystkich, chyba nie. Jadąc do Indii ludzie wybierają więc zwykle miejsca najbardziej oczywiste. O kilku z nich pisałam na naszym blogu: o Khadżuraho, Pałacu Wiatrów, wielkiej świątyni Minakszi, Żelaznej Kolumnie, Złotej Świątyni i kilku innych. To, że jakieś miejsce lub zabytek są z punktu widzenia turysty „oczywiste” nie odbiera im bynajmniej magii i piękna. Są w Indiach takie żelazne punkty programu, których nie można sobie odpuścić, o ile znajdują się na trasie danej wycieczki czy wyprawy. Indie to ogrom niezmierzony, może nie pod względem obszaru, choć i ten całkiem jest spory, ale pod względem nagromadzenia rozmaitych „sights”, różnych, przeróżnych „tadżmahali”, które po prostu i bezwzględnie należy „zaliczyć”. Podobnie jak w Paryżu zalicza się wieżę Eiffla, a w Wenecji Plac św. Marka. Ale są też miejsca, które turyści odwiedzają rzadziej, bo leżą trochę dalej od głównych szlaków, bo nie zdobyły komercyjnej sławy, nie miały szczęścia stać się ikoną popkultury, symbolem Indii itd. I tych miejsc jest naprawdę wiele. Spróbowałam zrobić listę takich mniej znanych, co nie znaczy mniej atrakcyjnych turystycznych „sights”. Okazało się, że listę stale trzeba rozszerzać, uzupełniać, bo ciągle przypomina się coś, co warto, a o czym się zapomniało. Indie to podróż bez końca. Z północy na południe, z zachodu na wschód prowadzi wiele szlaków, ścieżek, autostrad. Choć każda z nich zasadniczo wiedzie z punktu A do punktu B, to po drodze jest tyle innych punktów, że nie starczyłoby alfabetu. Wystarczy lekko odbić na południe, wschód, zachód, północ. Wcale nie trzeba nadkładać zbytnio drogi, żeby trafić na miejsce niezwykłe. W kilku kolejnych wpisach postanowiłam pokazać i przybliżyć właśnie te miejsca. Piękne a nieoczywiste, ciekawe a niezadeptane jeszcze przez turystów (czyli przez nas, ciekawych świata ludzi).
Na początek Palitana, miejsce naprawdę niezwykłe, piękne, pełne mocy i dobrych energii. Palitana to jedno z najświętszych miejsc dżainizmu, rdzennej indyjskiej religii powstałej mniej więcej w tym samym czasie co buddyzm, czyli jakieś dwa i pół tysiąca lat temu, choć dżainijska tradycja mówi o bezczasowy trwaniu: dżainizm nie miał początku i nie będzie miał końca. Część badaczy dopatruje się początków dżainizmu w religiach przedaryjskich, związanych z cywilizacją Doliny Indusu. Dżainizm, z przeciwieństwie do buddyzmu nie zrobił wielkiej światowej kariery, nie rozprzestrzenił się na kraje ościenne, nie mówiąc o ekspansji na Zachód. Przetrwał jednak w świetnej formie do naszych czasów, a liczbę jego wyznawców szacuje się na około cztery i pół miliona. Dżainowie, bo tak nazywa się wyznawców tej religii (nazywani także dżainistami), pielęgnują swoje odwieczne tradycje, z których najważniejszą jest oczywiście ahimsa – postawa wykluczająca jakąkolwiek przemoc wobec jakiejkolwiek istoty. W Indiach jest kilka szczególnie świętych dla dżainów miejsc i sporo pięknych świątyń z charakterystycznymi posągami nagich świętych. Według tradycji, w Palitanie medytował jeden z nich, wielki mędrzec Raszabha (Adinatha – pierwszy Tirthankara) a miało to miejsce właśnie jakieś 2500 lat temu (albo na początku czasu…). Od tamtej pory (czyli od zawsze) święte wzgórze Shatrunjaya (Śatrundżaja) w Palitanie przyciąga rzesze pielgrzymów. Śmiało można powiedzieć, że Palitana dla dżainów jest tym, czym Mekka dla muzułmanów – każdy wierny powinien ją odwiedzić przynajmniej raz w życiu. Przez minione 2500 lat powstawały w Palitanie obiekty sakralne znane dziś pod turystyczną nazwą Palitana Temples. Nie wiadomo, co znajdowało się w Palitanie w czasach Raszabhy, gdyż najstarsze ocalałe z odmętu dziejów budowle sięgają wstecz „najwyżej” tysiąc lat. Z historii spisanej i opowiadanej wynika, że pierwsze świątynie wznoszono już w IV w. przed naszą erą. Dziś na wzgórzu znajduje się 863, albo nawet 1250 świątyń. Nie wiem, czy ktoś je dokładnie policzył. Na pewno są ich setki. Z kamienia i białego marmuru, ozdobione złotem, srebrem i klejnotami złożonymi w darze przez zamożnych dżainijskich kupców. Każda to osobne, odgrodzone od innych cudo, a cały kompleks to cud architektury, czyste piękno, na dodatek wypełnione dobrymi wibracjami dżainijskiej religii. Ze świątynnego wzgórza rozciągają się przepiękne widoki, zapierające dech w piersiach, rekompensujące, podobnie jak oszałamiające swym pięknem świątynie, trudy wspinaczki. W pogodny dzień, gdy niebo jest czyste, ze szczytu można dostrzec błękitne wody Zatoki Kambajskiej. Wędrówka na wzgórze to turystyka ekstremalna, nie dla leniwych i lubiących wygody. Trzeba pokonać ogromną ilość kamiennych stopni. Co do ich liczby też nie ma zgody: mówi się o trzech tysiącach, trzech tysiącach sześciuset. Chyba nikt nie ma do tego głowy, żeby je liczyć podczas wędrówki na górę. Schody trzeba pokonać boso, bo to miejsce święte. A słońce z góry wylewa kubełki złocistego żaru. Należy więc wybrać się jak najwcześniej rano, zanim żar ten stanie się nie do zniesienia. Najlepiej o brzasku, najlepiej zostawiając na dole w hotelu skórzane dodatki, torby i plecaki, bo takie wyroby nie są tu mile widziane. Idziemy na pielgrzymkę, w tłumie prawdziwych dżainijskich pielgrzymów. Powinniśmy więc zachowywać się godnie. Wędrówka na górę to piękna przygoda sama w sobie. Radosna, rodzinna wręcz atmosfera, uśmiechnięci ludzie, mnisi zamiatający schody przed sobą specjalnymi miotełkami, żeby nie rozdeptać żadnego stworzenia, mrówki, robaczka, żuczka. Niektórzy spośród pielgrzymów noszą maseczki chroniące nie przed smogiem, ale zapobiegające przypadkowemu połknięciu zbłąkanego owada. Nie krzywdzimy tak mocno, jak tylko się da. Po dżainijsku. Gdy słyszymy za sobą stukanie drewnianego kostura, odsuwamy się uprzejmie, bo oto tragarze niosą w małej lektyce (doli) staruszka, kalekę, staruszkę, albo bardziej zamożnego próżniaka. Tragarzami są także młode kobiety. Śliczne i uśmiechnięte pomimo żaru z nieba i ciężkiej pracy. Można sobie wynająć lektykę i kazać się na święte wzgórze wnieść, ale dla zdrowego człowieka to taka sama hańba jak dojeżdżanie bryczką do Morskiego Oka, przynajmniej moim zdaniem. Podczas mozolnej wspinaczki pielgrzymom rozdawana jest woda. Może lepiej jednak nie korzystać z tego poczęstunku, bo biegunka na szczycie świętej góry to na pewno przygoda, którą będzie się wspominać przez lata, ale i taka, jakiej nie chciałoby się doświadczyć. Można zabrać wodę butelkowaną i korzystać z niej dyskretnie. Nie warto zabierać niczego do jedzenia, bo na terenie świątynnym pokarmów się nie spożywa. Można za to zabrać trochę ryżu, bo po drodze znajdują się karmniki dla ptaków.
Wzgórze Śatrundżaja ma dwa wierzchołki i obydwa są dosłownie „oblepione” świątyniami, a świątynie otoczone wysokimi murami fortyfikacyjnymi, które niestety nie obroniły tego miejsca przed muzułmańskimi barbarzyńcami, pustoszącymi wzgórze w XIV i XV wieku. W czasach tolerancji religijnej, w XVI wieku, wszystkie zniszczone obiekty zostały skrzętnie i pieczołowicie odrestaurowane i odbudowane. Na szczęście dla świata. Bo ich piękno jest naprawdę wyjątkowe. A po 2-3-godzinnej wędrówce wręcz porażające. Opisywanie architektonicznych detali, czy choćby poszczególnych budowli zajęłoby mnóstwo miejsca, a ja chciałam przede wszystkim zachęcić do odwiedzenia Palitany. Samo miasto może nie jest zbyt ciekawe, a na indyjskie warunki to po prostu mieścina – jakieś 70 tysięcy mieszkańców. Nie ma też wygodnych i nowoczesnych hoteli dla turystów. A to dlatego, że turystów też prawie nie ma. Palitana to prawdziwe indyjskie Indie, baśniowy rezerwat sacrum wśród zdesakralizowanej współczesnej rzeczywistości. W Palitanie nie jada się mięsa i nie zabija zwierząt. To prawo obowiązujące wszystkich bez wyjątku, także mięsożernych muzułmanów, których trochę tu mieszka. Prawdę mówiąc, nie wiem, jak sobie radzą, ale myślę, że się po prostu przystosowali, bo miejscowe wegetariańskie jedzenie jest pyszne i urozmaicone. A mieszkańcy miasta są życzliwi i uprzejmi.
Jak wpisać Palitanę do swojego planu podróży? Najwygodniej będzie tym, którzy odwiedzają Mumbai (Bombaj), skąd można złapać nocny autobus do samej Palitany, albo polecieć samolotem lub pojechać pociągiem do oddalonego o 50 km miasta Bhavnagar. W Bhavnagar można wziąć taksówkę lub lokalny autobus. Pamiętajcie, że wyprawa na baśniowe wzgórze może zająć cały dzień (ze zwiedzaniem świątyń), a ze wzgórza trzeba zejść przed zachodem słońca. We wnętrzu świątyń nie można robić zdjęć, ale można bez przeszkód obserwować odbywające się tam rytuały religijne. Zdjęcia można za to robić wszędzie dookoła, starając się nie przeszkadzać pielgrzymom. Nikt, kto zdecyduje się na całonocną jazdę indyjskim autobusem (kolejna przygoda sama w sobie) nie będzie żałował – wyjątkowe, unikalne, oszałamiające i nieskalane turystyką miejsce zwane Palitana Temples odpłaci z nawiązką za wszelkie poniesione trudy.