Maleńki Kriszna opuścił rodzinną Mathurę w ramionach przybranego ojca, Nandy. Ucieczka przed krwiożerczym wujem Kansą była pełna przygód, z których jedna skończyła się zniebieszczeniem Kriszny na skutek ukąszenia przez kobrę. Tak przynajmniej mówi jedna z wielu opowieści o Szafirowym Bogu, miłośniku masła, pasterek i transcendencji.
Miejscem dzieciństwa i dorastania przyszłego Woźnicy Ardźuny z Bhagawadgity stał się las Vrindavan i jego zielone pasterskie okolice. Las, urozmaicony porośniętymi soczystą trawą pastwiskami, był wówczas prawdziwie dziewiczą puszczą, ale z dziewiczości i zalesienia do naszych czasów nie pozostało właściwie nic. W miejscu lasu Vrindavan mamy miasto o tej samej nazwie, populacji wynoszącej jakieś 50 000 mieszkańców i zabudowie sakralnej szacowanej przez entuzjastów, na około 5000 świątyń. Jeśli za świątynie uznamy wszelkie kaplice, mauzolea, siedziby stowarzyszeń religijnych i tym podobne obiekty, to liczba pięciu tysięcy może się okazać przesadzona tylko w niewielkim stopniu.
Pierwsze świątynie we Vrindavan budowano już, jak wieść gminna głosi, grube tysiące lat temu, ale prawdziwy rozkwit świątyniowznoszenia rozpoczął się w XVI wieku i trwa do dziś. W wieku XVII sporo sanktuariów ucierpiało na skutek szaleństwa cesarza Aurangzeba, który po latach rządów tolerancyjnych i światłych Mogołów postanowił nagle wyplenić z Indii pogaństwo i jego architektoniczne przejawy. Allah Akbar. Na szczęście ars longa, insanus brevis – szaleńcy odchodzą, a sztuka pozostaje. W dzisiejszym Vrindavan możemy podziwiać świątynie budowane na przestrzeni kilku wieków, od XVI do dziś. Przez minione 400 lat oprócz budowania, odbywało się odbudowywanie, przebudowywanie i rozbudowywanie, powstało więc wiele budowli i kompleksów eklektycznych. Właściwie to każda ze świątyń reprezentuje jakiś własny styl, a są to style różnorakie, od zgrzebnych niemal, poprzez nawiązujące do różnych miejsc i czasów, aż po pełne przepychu i wyrafinowania. Są świątynie niepozorne, niemal nierzucające się w oczy i takie, które porażają swoją marmurową pałacowością. Wszystkie na swój sposób piękne i wszystkie pełne żywego kultu, tętniące życiem religijnym i rozbrzmiewające muzyką duszy. Nic dziwnego, że nawet muzułmański władca Akbar Wielki, uznał to miejsce za święte, a w czasach nam współczesnych niewielkie Vrindavan odwiedza rocznie około pół miliona pielgrzymów i spora garść turystów. Tłoczno jest zwłaszcza podczas najważniejszych świąt Janmashtami, Holi, Radhashtami i Diwali. Wszystkie wolne przestrzenie w lesie świątyń i wszystkie polany dziedzińców wypełnia wtedy ruchliwy, kolorowy i hałaśliwy tłum, ale w Indiach to przecież nic nadzwyczajnego.
Spośród wielu vrindawvańskich świątyń kilka, kilkanaście, a może kilkadziesiąt uważa się za najważniejsze, a to przez wzgląd na towarzyszącą im historię, a to z powodu ciekawej architektury, a to dlatego, że odbywają się tu celebracje rozmaitych świąt, na tyle atrakcyjne, żeby przyciągać co roku rzesze pielgrzymów i turystów. Opowiem pokrótce o niektórych, co w przybliżeniu stworzy pielgrzymkowo-wycieczkową mapę miasta.
Za najstarszą świątynię uważane jest sanktuarium Madan Mohan (Madana Gopala) poświęcone czarnemu bóstwu o tymże imieniu. Madan Mohan jest jedną z postaci Kriszny, na co wskazywałaby forma ikonograficzna, przedstawiająca boga w pozycji tanecznej, grającego na flecie, w towarzystwie dwóch, również czarnolicych, postaci żeńskich (gopi – pasterek). Świątynia pochodzi z 1580 roku i została ufundowana przez kupca Ramdasa Kapura z Multanu w Pendżabie, którego załadowany solą statek utknął na mieliźnie podczas żeglugi świętą Jamuną. Ramdasowi poradzono modlitwę do Madan Mohana, a gdy ten szczęśliwie wyprowadził statek na szerokie wody, kupiec postanowił zapłacić za budowę świątyni. Ciekawa jest historia centralnego bóstwa, które najprawdopodobniej było starsze od świątyni i czczone od niepamiętnych czasów w prowizorycznym sanktuarium pod rozłożystym drzewem vata – figowcem bengalskim uznawanym w hinduizmie za drzewo święte. Umieszczone potem na ołtarzu świątynnym bóstwo omal nie padło ofiarą wspomnianego już Aurangzeba-pogromcy pogaństwa. Na szczęście, posążek, a właściwie posążki, udało się ewakuować do Jaipuru, a potem do Karoli, gdzie zbudowano im nowy przybytek. Napaść Aurangzeba spowodowała desakralizację Madan Mohan Mandir i kult bóstwa odbywa się obecnie w dobudowanej w XIX wieku nowej świątyni u stóp wzgórza, na którym stoi pierwsze sanktuarium. Oryginalne posążki zastąpiono repliką, ale wyobrażenie Boga to tylko medium, więc wierni twierdzą, że replika posiada tę samą, niezmienną moc, co oryginał. Świątynia związana jest z Ćajtanią Mahaprabhu, XVI-wiecznym świętym i reformatorem społecznym uważanym przez niektórych wyznawców krisznaizmu (wisznuizmu) za wcielenie Boga.
Światynia Govind Dev, podobnie jak Madan Mohana, pochodzi z XVI wieku i również składa się z dwóch przybytków – starego, oryginalnego, który uległ desakralizacji i dewastacji za sprawą zbójcerzy Aurangzeba i z nowego, w którym obecnie sprawowany jest kult Kriszny. Świątynia przypomina piaskowo złocistą misterną szkatułę, a działanie czynników atmosferycznych sprawiło, że wygląda na „bardziej starożytną” niż jest w rzeczywistości. Może to zresztą nie tylko sprawa deszczu i wiatru, ale aury wieków, promieniującej z głębi nieodkrytych warstw archeologicznych, gdyż według tradycji świątynię zbudował osobisty wnuk Kriszny, co mogło mieć miejsce klika mileniów temu. Ze świątynią i jej bóstwem (również wywiezionym do Jaipuru i zastąpionym repliką) wiążą się rozmaite legendy pełne krów, mleka, znikających chłopców i wiernych bhaktów z Sanataną Goswami, XV-wiecznym świętym na czele.
Banke Bihari Mandir uważana jest przez wyznawców za jedną z najświętszych i najwspanialszych na świecie. Jest duża, buro różowa i trochę „bałaganiarska”, ale odnajdziemy w jej bryle wiele interesujących i pięknych detali, a co najważniejsze – ma tę niepowtarzalną atmosferę miejsca, w którym nieustannie trwa żywy kult, miejsca pełnego ekstatycznych emocji i tajemnic. Posąg Banke Bihari nie jest z tej ziemi. Został wręczony Swamiemi Haridasowi, żyjącemu w XVI wieku świętemu i poecie, osobiście przez boską parę, Krisznę i Radhę. Czarny idol przedstawia obydwoje w jednej postaci, zjednoczonych niczym chmura i błyskawica, skupiających w jednym niewielkim wyobrażeniu moc kobiecości i męskości, hinduistyczne jin-jang. Niezwykły posąg jest zakryty zasłoną i regularnie odsłaniany, jednak jego moc jest ponoć tak wielka, że dłuższe patrzenie mu w oczy może spowodować utratę przytomności, a nawet poważniejsze konsekwencje.
Banke Bihari czczony jest uroczyście trzykrotnie w ciągu dnia. Ceremonie noszą nazwy shringar, rajbhog i shayan. Poranna obejmuje kąpiel, ubieranie i przyozdabianie bóstwa, przedpołudniowa karmienie, a wieczorna – układanie do snu.
Jedną ze starszych świątyń w okolicy jest Jugal Kisore Mandir. Budowę tego przybytku rozpoczęto w 1570 roku a ukończono ponad pół wieku później, w 1627. Świątynia nazywana jest również Keshi (Keśi) Ghata, gdyż jest ulokowana w pobliżu Ghatu Keshi, gdzie, według podań religijnych i literackich Pan Kriszna pokonał demona-konia o imieniu Keshi, prawdopodobnie nasłanego przez drżącego o życie i tron króla Kansę. Jugal Kisore jest jedną z czterech świątyń zbudowanych za specjalnym pozwoleniem cesarza Akbara, który podczas wizyty w świętym mieście doznał bliżej nieokreślonego objawienia. Dzięki mistycznym doświadczeniom Wielkiego Mogoła powstały świątynie Madana Mohana, Govinda Ji, Gopinatha i Keshi Ghata właśnie. Wszystkie trzy pozostałe sanktuaria zostały zdesakralizowane napaścią Aurangzeba, a przebywające w nich bóstwa (ich posążkowe emanacje) wywieziono, zastępując je replikami. Jedynie Jugal Kisore pozostała nietknięta i możemy podziwiać ją dzisiaj w jej oryginalnej formie, z oryginalnym bóstwem goszczącym w jej wnętrzu.
Świątynia Sri Ranganatha (Rangaji) jest cudownym przykładem wspomnianego już eklektyzmu architektonicznego z południowoindyjskimi gopurami (bramami) i takąż śikharą (wieżą), bramą główną w stylu radżpuckim i kolumnadą noszącą wyraźne wpływy włoskie… Świątynia pochodzi z połowy XIX wieku i poświęcona jest szczególnej formie boga Wisznu, nazywanej Ranganatha i spoczywającej na splotach pradawnego węża Śieszy (Sesha). Rangaji Mandir jest największą świątynią we Vrindavan, wewnątrz jej mierzących ponad 200 metrów murów zewnętrznych mieszczą się: spory zbiornik wodny i ładny ogród. Główna gopura wejściowa (jedna z ośmiu bram) wznosi się na wysokość ponad 30 metrów i jest pięknie ozdobiona misternymi rzeźbami charakterystycznymi dla stylu południowego. Jako że świątynia została ufundowana przez kupców z Madrasu (Chennai), kult sprawują bramini pochodzący z południa. W zasadzie bramy świątyni mogą przekraczać wyłącznie hinduiści, ale obecność turystów tolerowana jest na dziedzińcu. Można przejść przez dwie pierwsze bramy, do samego sanktuarium, przed oblicze bóstwa, innowiercy nie są dopuszczani.
Na przełomie marca i kwietnia w Sri Rangagatha obchodzone jest tradycyjne Rath Yatra – Święto Rydwanu. Celebracja trwa dziesięć dni, w trakcie których odbywają się uroczyste procesje, a ósmego dnia z głównej świątyni ku ogrodom wyrusza procesja z ogromnym, wysokim na czternaście metrów rydwanem, na którym spoczywa Wisznu (w materialnym, artystycznym przejawieniu, ma się rozumieć), a na mniejszych rydwanach podróżują: mityczny ptak Garuda, bóg o małpiej twarzy Hanuman, bóg słońca Surja, bóstwo księżyca – Ćandra (Chandra) oraz lew, słoń i koń, podobnie jak Garuda, pełniące role boskich wierzchowców.
W świątyni Radharamana, poświęconej Krisznie o przydomku Radharamana (Ten, który daje rozkosz Radsze) w 1542 roku miało miejsce objawienie. Kriszna zamanifestował się z rytualnego kamienia salagram-sila i od tej pory na przełomie kwietnia i maja w świątyni mają miejsce specjalne obchody upamiętniające to zdarzenie. Świątynne bóstwo kąpane jest w stu litrach świeżego mleka, które podczas tej kąpieli nabiera mocy boskiego nektaru. Zarówno bóstwo jak i sama świątynia przetrwały bezpiecznie inwazję muzułmańską i nie było potrzeby zastępowania artefaktów replikami, ani przenoszenia głównego ołtarza. W świątyni czczony jest posąg Kriszny Radharamany, jego partnerkę Radhę symbolicznie reprezentuje leżąca obok korona. Sanktuarium przechowuje pamiątki po wielkich świętych krisznaizmu Śri Czaitanji (Chaitanya) i Gopalu Bhatta Goswamim, którego samadhi (grobowiec) również możemy tu podziwiać. Ciekawym miejscem jest kuchnia, gdzie, według miejscowych przekazów, ogień podsycany jest nieprzerwanie od 460 lat, a posiłki, oczywiście wegetariańskie, przygotowywane są według równie starych receptur. Samo miejsce Objawienia Boga znajduje się tuż obok samej świątyni.
Za jedną z najważniejszych świątyń we Vrindavan uważana jest Radha Damodara Mandir. Czczone tu wyobrażenie bóstwa zostało wyrzeźbione w XVI wieku przez jednego z najważniejszych świętych krisznaizmu o imieniu Rupa Goswami, a następnie przekazane budowniczemu świątyni Jiva Goswamiemu. W świątyni rezydował niegdyś znany na całym świecie popularyzator kultu Kriszny Swami Prabhupada, znajdują się tu również samadhi licznych świętych, poetów, filozofów i uczonych w jednym, to znaczy w każdym jednym, bo prawie każdy swami, oprócz medytacji kultywował także poezję, filozofię, a także, jak Rupa, sztuki plastyczne.
Nie wiem, jakie świątynie powinnam jeszcze wymienić, by nie pominąć i nie obrazić brakiem uwagi jakiegoś ważnego sanktuarium. Na różnych „listach najważniejszych vrindavańskich przybytków” wymieniane najczęściej świątynie to: pełna przedstawień bóstw i samadhi świętych Sri Radha Gokulananda Mandir; zbudowana obok zniszczonej w 1670 roku oryginalnej świątyni Radha Vallabha, gdzie głównym, choć obecnym jedynie w formie symbolicznej korony, bóstwem jest Radharani, boska małżonka Kriszny; świątynia Radha-Syamasundara; stara i pełna legend, poświęcona Śiwie (skojarzonemu z Kriszną, ma się rozumieć) Sri Gopeshvara Mahadeva Mandir; śliczna jak pałac maharadży świątynia Jaipur z początków XX wieku; zdobna marmurowymi rzeźbami i dwunastoma charakterystycznymi spiralnymi kolumnami świątynia Shahji; starożytna Gopinath Mandir i tak dalej, i tak dalej, niemal bez końca. Taka „wyliczanka” mogłaby być jak przesuwanie paciorków hinduistycznego różańca, gdyby się postarać, z pewnością znalazłoby się 108 godnych uwagi obiektów, gdyż oprócz „głównych”, najbardziej rzucających się w oczy świątyń jest tu wiele kapliczek, świątyniek, świętych drzew, świętych miejsc, ghatów, ubożuchnych, ale nie opuszczonych maciupeńkich sanktuariów. Świątynia świątyni nie równa, jeśli chodzi o architekturę, okazałość, ceremoniał, ale tu, w mieście, w którym wszędzie czuje się obecność Kriszny i obecność bhakti, wszystkie świątynie i twory światyniopodobne mają jednakie, wyjątkowe znaczenie i odznaczają się niesłychaną atmosferą duchowości. Nie będę więc wyliczać dalej, pozostawiając Vrindavan częściowo ukryte pod pajęczyną tajemnic i czekające na indywidualne przeżycia pielgrzymów i turystów.
Chcę jeszcze wspomnieć o dwóch całkiem współczesnych budowlach sakralnych. Pierwsza z nich to Prem Mandir, Światynia Miłości. Ten wielki, pełen eleganckiej zieleni i kwiatów kompleks został zbudowany w latach 2001-2012 z białego włoskiego marmuru i przypomina nieco baśniowy pałac z lukru i bitej śmietany. Drugim współczesnym, wzniesionym w 1975 roku obiektem, o którym chciałabym wspomnieć, jest Sri Krishna-Balaram Mandir. Świątynia należy do Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kriszny (ISKCON) a odwiedzają ją pielgrzymujący niemal z całego świata bhaktowie – wyznawcy Kriszny postępujący ścieżką miłości i uwielbienia wskazaną przez wspomnianego już Swamiego Prabhupadę, którego upamiętnia znajdujące się tu samadhi z białego marmuru. Obie wymienione współczesne świątynie to budowle pełne przepychu i architektonicznego „wyuzdania” nieprzekraczającego jednak granicy wyznaczonej dobrym smakiem. To prawdziwe pałace Boga, a dla turystów prawdziwa atrakcja. Można do nich wchodzić nie obawiając się żadnych restrykcji czy „segregacji religijnej”. Świątynie pełne są zarówno miejscowych wyznawców, jak i rozśpiewanych, wygolonych na łyso bladolicych bhaktów z Zachodu, a że dla wyznawców Kriszny religia to radość wielbienia Boga, to i świątynie pełne są radości. Nie tylko zresztą te dwie. Pełne energii mantry i pieśni rozbrzmiewają w całym Vrindavan, kamiennym lesie świątyń, mieście nazywanym bliźniaczym miastem Mathury – hinduistycznego Betlejem.