25 kwietnia, zatrzęsła się ziemia w Nepalu. Jak domki z kart rozsypały się świątynie, lepianki i pałace. Żywioł zmiótł z powierzchni ziemi wioski, szkoły, manufaktury i zabytki. Zabił ludzi i zwierzęta. Zniszczył plony i zapasy żywności, rozwalił infrastrukturę. Minęło pół roku i w Nepalu nadal jest źle. Nawet bardzo źle. Brakuje paliwa, rosną ceny, załamał się transport publiczny, podupadające, między innymi ze względu na brak podstawowych produktów, hotele i restauracje świecą pustkami. Dzieci nie mają się gdzie uczyć, ludzie wciąż zmagają się z głodem i chorobami będącymi następstwem geologicznej katastrofy. Wioski wciąż są w ruinie. Tylko góry stoją na miejscu i szczerzą w uśmiechu zębiska lodowych grani. Niejedno już widziały.
26 października, zaledwie pół roku po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w Nepalu, w Azji Południowej nieobliczalni bogowie gór znowu odtańczyli niszczycielski podziemny taniec. Tym razem, na szczęście, ponad 200 kilometrów w głąb, podczas gdy nepalskie epicentrum znajdowało się zaledwie 8 kilometrów pod ziemią. Fala wstrząsów zabulgotała w górach Hindukuszu, w afgańskiej prowincji Badakhshan i rozlała w kierunku Pakistanu docierając do górzystego Chitralu Islamabadu, Lahore, i dalej do Indii, gdzie wstrząsy były odczuwalne również w Delhi. Wstrząsy nie ominęły rajskiej Doliny Hunza i szlaku ekstremalnej przygody – Karakorum Highway, pomiędzy Gilgitem a Baltistanem. Żywioły zatańczyły w górskich wioskach i w miastach: do trzęsienia ziemi dołączyły gwałtowne opady deszczu, śnieżyce i w konsekwencji wszelkiego gatunku lawiny, głównie błotne. Doniesienia dotyczące zniszczeń i ofiar są skąpe, mówi się o setkach zabitych i tysiącach rannych. Media powtarzają newsa o tragedii w afgańskiej szkole w Taloqan, gdzie na skutek paniki, jaka wybuchła podczas trwającego kilkadziesiąt sekund wstrząsu stratowano na śmierć trzynaście nastoletnich uczennic.
Dziś słyszałam o tym, że obszary dotknięte trzęsieniem ziemi zajmują Talibowie. Wykorzystają nieszczęście do szerzenia swoich chorych społecznych fantazji. Rusza też na pomoc pakistańska armia. Może nic złego z tego nie wyniknie. I może tegoroczne trzęsienie ziemi okaże się mniej tragiczne w skutkach od tego sprzed 10 lat, którego epicentrum niemal pokrywa się z obecnym, a które pochłonęło blisko 80 tysięcy istnień i pozbawiło dachu nad głową 3,5 miliona ludzi. Było dużo płytsze. W wysokich młodych górach trzęsienie ziemi to zwykła rzecz. Dla gór. Dla ludzi to dramat.
Z mniej lub bardziej rzeczowych relacji prasowych nie wydobywa się krzyk i płacz. Nie wiemy dokładnie, co się stało. Wiemy, że stało się źle. Afganistan właściwie nie powinien nas obchodzić, bo nijak nie można go zaliczyć do Indii Szerokopojętych. Chociaż… Może ze względu na silne niegdyś wpływy buddyjskie, ze względu na wydrążone w skale w VI wieku n.e. posągi Buddy? Posągi z Bamianu, które już nie istnieją i nie powaliło ich trzęsienie ziemi. Wysadziły je w powietrze nienawiść i fanatyzm. Tak, czy siak Afganistan jakoś znajduje się w naszej „strefie zainteresowań”, choć nikt normalny nie poprowadzi tam teraz żadnej wycieczki. Wciąż otwarty dla turystów i w miarę bezpieczny jest Pakistan ze swymi skarbami kultury i natury ukrytymi w miastach i górskich dolinach. Ze swoją szaloną górską autostradą.
Ziemia ciągle się gdzieś trzęsie. Huragany i inne dopusty przyrody pustoszą jako tako poukładane ludzkie biografie. Każdego najbardziej jednak dotyka zwykle to, co bliżej, jak ta koszula ciału. Dla nas ciału najbliższą koszulą są Indie Szerokopojęte. To tam prowadzimy nasze turystyczno-kulturoznawcze eksploracje. To tam wyjeżdżają nasze wycieczki. Dlatego dziś o tym kolejnym trzęsieniu, o Hindukuszu, Karakorum i zalanej błotem KH. O tym, że biedne rejony świata dotknęła jeszcze większa bieda. I o tym, że jesteśmy tam potrzebni. Nie tylko jako wolontariusze humanitarnych organizacji pozarządowych, ale jako zwykli turyści. Bo dziś turyści niosą nadzieję popartą wymienianymi na rupie dolarami. Bo wciąż są tam Himalaje i Karakorum, muzea Lahore i Kathmandu, świątynie, meczety i czarodziejskie doliny, w których góry kłaniają się jeziorom. Bazary z rękodziełem, świeże owoce i okazja do zrobienia pięknych fotografii. A oni, ludzie dotknięci klęską, oni tam na nas czekają.
Jeśli ktoś zechce wspomóc górali z podhimalajskich wiosek, albo z Karakorum czy Hindukuszu może przelać symboliczną złotówkę na konto PAH, albo PCPM, bo to rzetelne i godne zaufania organizacje, ale jeśli ktoś ma trochę więcej wolnych złotówek może pojechać na wycieczkę, na trekking, rafting, albo pozwiedzać klasztory. Nic nie stoi na przeszkodzie. Każdy turysta jest na wagę chleba i nadziei. A „tambylcy” potrafią się odwdzięczyć życzliwością, gościnnością i uśmiechem.
(Beata Woźniak)