Najnowszy film Vishala Bhardwaja to opowieść o wojnie. Już początkowe sceny zdradzają nie znającym indyjskiej historii widzom, że podczas II wojny światowej na subkontynencie ścierały się ze sobą dwie tendencje dotyczące wojny. Reprezentantem pierwszej był Mahatma Gandhi, który głosił ideę walki bez użycia przemocy, zbrojne wystąpienia antybrytyjskie popierał natomiast Subhas Chandra Bose, który opowiadał się za stanięciem po stronie Japończyków. Początek filmu sugeruje, że będzie to opowieść o zasadności wojny jako takiej, ale w drugiej połowie dzieła okazuje się całkiem niespodziewanie, że jest to patriotyczny film, do którego dodatkowo dołączono tak wiele różnego rodzaju elementów, że nie starczyło już miejsca na wewnętrzny portret bohaterów i pełniejsze pokazanie przemiany, jaka pod wpływem wojny (i miłości) się w nich dokonuje. W efekcie film nie jest ani interesującą opowieścią o oddaniu dla ojczyzny i zdradzie, ani też historią trudnej miłości. A jednak, mimo wszystko w „Rangoon” zaznacza się pewien bardzo ciekawy pomysł i niezwykle szkoda, że twórcy nie rozwinęli go w pełni, pokazaliby bowiem dzięki temu opowieść o wojnie, inną niż wiele filmów, jakie na ten temat dotychczas nakręcono nie tylko w Indiach.
Bohaterka filmu, zainspirowana postacią Nieustraszonej Nadii, gwiazda kina, Miss Julia (Kangana Ranaut), podobnie jak Alicja wybiera się do swoistej Krainy Czarów, w której obowiązujące w prawdziwym świecie zasady zostają drastycznie wykrzywione, a ludzie zachowują się zupełnie inaczej niż zwykle. Z bezpiecznego i komfortowego Bombaju bohaterka przenosi się do birmańskiej dżungli, dokąd zostaje wysłana w celu podniesienia na duchu stacjonujących tam żołnierzy. Różnica między postacią opisaną przez Lewisa Carrolla, a Julią polega jednak przede wszystkim na tym, że bohaterka Vishala Bhardwaja przenosi się z jednej Krainy Czarów do drugiej, przynależy bowiem do bombajskiej „fabryki snów”, w której również, choć w inny sposób niż na wojnie, obowiązują zupełnie różne od prawdziwego świata reguły. Bombajska Kraina Czarów jest przede wszystkim bezpiecznym miejscem, zarówno dla Julii, jak i innych pracujących w przemyśle filmowym osób. W piosence „Julia”, najlepszej muzycznej sekwencji filmu, przedstawionej w początkowych minutach, ukazani zostają ludzie kina, od gwiazd, poprzez kamerzystów aż do osób szyjących kostiumy, których łączy jedna pasja – Miss Julia. Nie jest to wprawdzie świat pozbawiony negatywnych elementów, ale jego mieszkańcy wydają się przekonani, że podobnie jak w tworzonych przez nich filmach, w finale pojawi się nieustraszona bohaterka w masce Zorro, która wszystkich ocali. W nowej Krainie Czarów już takiej pewności mieć nie można.
Największą słabością filmu Bhardwaja pozostaje fakt, że reżyser jedynie zarysowuje wspomniany kontrast pomiędzy dwoma nierealnymi światami, które ukazuje bez zagłębienia się w szczegóły. Jest to tym bardziej zastanawiające, że to właśnie sekwencje związane ze światem filmowców, którzy przyjeżdżają na tereny objęte wojną, wypadają w „Rangoon” najlepiej. Mimo że pełne magii, a może właśnie dlatego, są one znacznie bardziej przekonujące niż elementy patriotyzmu i poświęcenia dla ojczyzny, zupełnie jakby reżyser nie do końca wiedział, co ma zrobić z wojenną historią. Druga część filmu jest mniej dopracowana niż pierwsza. Usiłowano wprawdzie pokazać tragedię, a jednak pełne przemocy, z założenia wstrząsające sceny tak naprawdę wcale nie są tak drastyczne, cała zaś skomplikowana intryga związana z mieczem maharadży okazuje się nie być tak porywająca, jak próbują to zasugerować twórcy. Przeciwnie, w filmie nie ma żadnej wielkiej niespodzianki, co tym bardziej skłania do stwierdzenia, że Vishal Bhardwaj powinien był raczej skoncentrować się na elementach, które są mu bliskie, zamiast męczyć się z tematem, do którego wyraźnie nie ma serca. Na pewno skorzystałby na tym i film i jego widzowie.
Oprócz „Julii” w filmie odnaleźć można kilka innych świetnych piosenek, z których na uwagę zasługuje zwłaszcza „Tippa” i towarzysząca jej, nakręcona w pociągu sekwencja. W piosence tej widać inspirację „Tańcząc w ciemnościach” Larsa von Triera, przyniosła ona jednak nowe, ciekawe rozwiązania i nie ogranicza się do skopiowania dzieła poprzednika. Oprócz wartości artystycznej jest to również piosenka ważna, podkreśla bowiem różnicę między dwoma światami, które zostaną ukazane w filmie. Piękno krajobrazów widzianych z pociągu podczas podróży do Birmy i towarzysząca wyprawie beztroska przeradzają się nagle w przerażenie, gdy przybyła na miejsce grupa artystów zostaje zaatakowana przez bombowce, jak gdyby w ten sposób wojenna rzeczywistość postanowiła przywitać nowo przybyłych. Przekonują się oni, że oto znaleźli się w zupełnie innym od prawdziwego świecie, w którym nie ma miejsca na szczęśliwe zakończenia w postaci galopującej na koniu zamaskowanej superbohaterki, przychodzącej z pomocą potrzebującym. Albo też nie ma go tylko pozornie; sekwencja, w której przebrana w kostium kobiety-mścicielki, Miss Julia dokonuje brawurowego ataku na pędzący pociąg jest ostatnim świeżym powiewem, na moment ożywiającym przyciężkawe, pełne patosu dzieło Bhardwaja. Reżyser znowu więc każe się jednocześnie zastanawiać, dlaczego tworząc ekranową opowieść o przemyśle filmowym nie wykorzystał w pełni potencjału, jaki daje taka tematyka, mimo iż, o czym była już mowa, wyraźnie widać, że elementy związane z tym właśnie światem interesują go najbardziej i pozwalają mu na największą kreatywność.
Wędrówka Miss Julii przez dżunglę w towarzystwie Nawaba Malika (Shaheed Kapoor) i japońskiego jeńca jest najbardziej interesującym fragmentem filmu, w którym nie tylko rozkwita uczucie między aktorką a żołnierzem, ale też w nienachalny i przez to dosadny sposób pokazane zostaje nieludzkie oblicze wojny. Szkoda, że po przybyciu do obozu, opowieść drastycznie się zmienia, stając się dziełem stanowczo poniżej standardów reżysera tej rangi. Gdyby taki film zrobił na przykład Karan Johar, rozczarowanie nie byłoby tak wielkie, nie jest to bowiem dzieło całkowicie nieudane – Vishal Bhardwaj jednak przyzwyczaił swoich widzów do innego kina. Tymczasem scena, w której Nawab Malik zaczyna na oczach wszystkich śpiewać hymn, jest przykładem tak złego smaku, że wydaje się nie być nakręconą przez Bhardwaja. Końcowa sekwencja na moście również nie należy do udanych, a ponieważ bohaterom filmu niekiedy bliżej do pozbawionych wnętrza kukiełek, tragiczny finał przedstawionej historii wzbudza raczej zażenowanie niż współczucie.
Miss Julia związana jest z dwoma mężczyznami, spośród których Rusi Billimoria (Saif Ali Khan) jest częścią bezpiecznej, bombajskiej Krainy Czarów, drugi zaś, Nawab Malik to przedstawiciel obcej i niebezpiecznej Krainy, którą Julia dopiero poznaje. Wybór jednego z mężczyzn jest jednocześnie wyborem konkretnego stylu życia, dlatego Julia jest tak zagubiona. Gdyby scenariusz był odrobinę bardziej dopracowany, Kangana Ranaut mogłaby po raz kolejny udowodnić, że jest obecnie jedną z najbardziej utalentowanych młodych aktorek w Indiach. Jeżeli jednak w scenariuszu brakuje miejsca na pokazanie talentu poszczególnych aktorów, jaki jest sens zatrudniania tych najbardziej zdolnych? Saif Ali Khan i Shaheed Kapoor mają więcej okazji do zaprezentowania swoich umiejętności niż Kangana Ranaut, ale i oni, podobnie jak bohaterka, nie są w stanie wzbudzić sympatii widza i co za tym idzie, poruszyć go w tragicznym finale. Oprócz trzech głównych bohaterów, interesującą postacią jest również major Harding (Richard McCabe), angielski dowódca, który kocha indyjską kulturę, a gardzi mieszkańcami subkontynentu. Również i on prosi się o rozwinięcie, które nie następuje, a zamiast niego ukazana zostaje gwałtowna przemiana majora, stającego się nagle jedynie żądnym krwi okrutnikiem. Jak więc już zostało zaznaczone, gdyby wojna w filmie Bhardwaja stanowiła jedynie tło wydarzeń, a reżyser skoncentrowałby się na wątkach związanych z kinem i stworzonych przez siebie, interesujących bohaterach, pokazałby widzom wyjątkowe dzieło.
tekst: Tatiana Szurlej