… trzeba chwilę pomyśleć, żeby ochłonąć, choć, wierzcie mi, nie bardzo da się ochłonąć i pozbierać myśli, nie szybko, nie za chwilę. I gdy już słowa powrócą, nie bardzo wiadomo jak ich użyć i co powiedzieć. Dlatego piszę dopiero teraz, gdy od chwili, gdy Ziemia tupnęła złowrogo, burząc miasta i zasypując ludzi, minęło już wiele godzin. Godzin spędzonych na gorączkowej korespondencji, wymianie informacji, telefonach, mailowaniu i oglądaniu BBC. Od bezpośrednich, osobistych informacji z Nepalu jesteśmy już właściwie odcięci, bo wyczerpały się baterie laptopów i telefonów, bo walą się wieże przekaźnikowe, pada Internet i telefonia. Pada, ale jeszcze działa, więc przez fb, po nitce do kłębka wyszukuję informacje o tym, co się stało i co wciąż się dzieje na Dachu Świata, w moim ukochanym Nepalu, krainie odwiecznej magii, wspaniałej kultury i dobrych, prostych, ubogich i serdecznych ludzi.
Dla nas wszystkich, związanych z Indiami Szerokopojętymi i Strefą Wypraw, Nepal to nie tylko miejsce na mapie i „destynacja” turystyczna. To znajome zaułki, ulubione kafejki, dzikie ścieżki wokół Swayambhunath, radosny łopot tybetańskich chorągiewek, gwar ulic – to kawałek życia i kawał serca zostawiony pod Himalajami. Dlatego trudno bez emocji i bez łez, które nawet teraz, gdy to piszę rozmazują obraz na monitorze.
Gruz i pył. Popękane ulice, powalone domy, zdruzgotane świątynie. Boli Durbar Square, którego niepełny obraz wyłania się z doniesień prasowych i telewizyjnych i myślę sobie, czy kolumna Hanumana stoi jeszcze, czy też dzielny bóg zarył małpią twarzą w powyrywany siłą żywiołu bruk.
Najważniejsze miejsca, o których pomyślałam w pierwszej kolejności, miejsca, o których niejednokrotnie pisałam i z którymi znamy się jak łyse konie to: Durbar Square właśnie, wzgórze Swayambhu, świątynia Paśupatinath i stupa Boudhnath. Już wiem, że Boudhnath lekko tylko popękała i największe zniszczenia ominęły tybetańskie miasteczko wokół, wiem, że na Swayambhu trzęsienie przemieliło na rdzawą mąkę mniejsze kaplice i stupy, ale główny obiekt stoi, choć obdarty ze złotej blachy i nieco pokiereszowany, przed chwilą dowiedziałam się, że w Paśupati wszystko, w miarę, w porządku. Najgorzej chyba na Starym Mieście, gdzie wiele bezcennych zabytków zostało rozdrobnionych na pojedyncze cegły i belki. Muszę dodać, że sytuacja jest dynamiczna, zmienia się i dopiero, gdy demony Himalajów uspokoją się na dobre, można będzie spokojnie (o ile takie rzeczy można robić spokojnie) oszacować rzeczywiste straty.
Trzęsienie ziemi dotknęło nie tylko stolicę, przeturlało się pod całym niemal krajem, nadszarpnęło Pokharę – stanicę wagabundów i himalaistów, poważnie pokiereszowało stareńki Patan, zdarło z powierzchni wioski, obłupało freski klasztorów, poraniło i zabiło tysiące ludzi.
Nie sposób napisać teraz o wszystkim, o postach ludzi poszukujących bliskich, o organizowaniu punktów spotkań, o ogromnym zaangażowaniu armii nepalskiej i mnichów buddyjskich, o samopomocy, o koczowisku na polu golfowym, o krzyku i strachu. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co się dzieje ze zwierzętami – psami, bykami, kozami. One również są częścią tego kraju i tego miasta. A co się stało z wędrownymi sadhu? Czy udało się ich wyciągnąć za dredy spod zawalonych świątyń? Tyle pytań, tyle niewiadomych i tyle gorączkowych myśli, które nie chcą się oderwać od grozy tych zdarzeń.
A jak ich wszystkich skremować, czy Bagmati przyjmie popioły tysięcy, czy tłusty dym nie zadusi żywych? Czy Ghaty jeszcze istnieją?
Społeczność międzynarodowa, jak zwykle, reaguje żywo – rusza pomoc humanitarna z różnych stron świata, ale pamięć ludzka jest krótka i za chwilę jakieś inne, oby nie równie tragiczne wydarzenie, przysłoni obraz zdruzgotanego Durbar Square. Nepal zostanie sam ze zrujnowaną infrastrukturą, rzeszami bezdomnych i zastępami świeżo wyprodukowanych kalek. I z zabytkami, z których wiele już nie istnieje i których prawdopodobnie nie da się już odbudować. To straty, których nie da się wycenić i nad którymi można tylko pomilczeć.
Mały pasek na mapie, jakim jest Nepal, utrzymywał się głównie z turystyki. Co będzie teraz? Co dalej? Trudno przewidzieć, w jakim kierunku podąży szlak turystyczny, czego będą szukać turyści i podróżnicy w zrujnowanym kraju. Wiem, że nawet tak straszna zagłada nie powstrzyma wszystkich, że ludzie wciąż będą chodzić w Himalaje, że będą odwiedzać klasztory, chłonąć niepowtarzalny klimat, wciąż będą dumać nad sensem istnienia patrząc na płonące nad rzeką stosy, podglądać złote jądra Nandina w świątyni Paśupati…
Nepal wciąż jest. Trzeba chwilę odczekać. Niech opadnie pył. Niech wiatr rozwieje dym funeralnych stosów. Niech hotelarze ponaprawiają co się da, a sprzątacze usuną z ulic gruz starożytnych cegieł. Niech tylko drogi staną się przejezdne i bezpieczne. Nic już nie będzie tak, jak dawniej, ale Himalaje tak samo będą spoglądać na czarodziejską dolinę, a miejskie lingamy znowu ozdobią kwiaty.
Świadomy turysta nie zniechęci się niedoborami komfortu. Nepal, jak zwykle będzie dla nas szczodry, a my, jeżdżąc tam, pomożemy mu się podźwignąć. Więc, gdy tylko się da – jedźmy, kupujmy prażone orzeszki u przydrożnych babć, dajmy zarobić knajpkom i sprzedawcą pamiątek, wspomóżmy świątynie i klasztory, sypnijmy grosza sadhu, oglądajmy, to, co wyłoni się z ruin. Nie możemy zapomnieć, nie możemy wykreślić Nepalu z naszych planów podróżnych. Nawet najczarniejsze chwile przemijają. Nie chcę przedobrzyć, nie chcę, żeby ten post stał się moim osobistym lamentem, więc będę kończyć. (BW)